Po każdym spotkaniu Manchesteru United, w którym wystąpił Dymitar Berbatow, kibice „pastwią” się nad bułgarskim napastnikiem. Nieważne czy ustrzelił kolejnego hat-tricka albo zdobył „tylko” dwa gole. Jak to więc jest z tym Berbatowem, chwalić go, czy ganić?
Dymitar Berbatow, bo o nim mowa, trafił na Old Trafford w roku 2008. Manchester United zapłacił za gwiazdę Tottenhamu rekordową sumę 30.75 mln funtów. Oczekiwania względem wychowanka Pirinu Błagojewgrad były bardzo wysokie. Bułgar zadebiutował 13 września 2008 roku w meczu przeciwko Liverpool F.C, w którym popisał się asystą. W pierwszym sezonie Dymitar nie zawiódł pokładanych w nim nadziei zdobywając dla Czerwonych Diabłów 14 bramek. W kolejnych rozgrywkach sytuacja Berbatowa nie była już tak kolorowa. Kibice zarzucali mu brak zaangażowania w grę oraz gorszą dyspozycję w meczach z potentatami, w których nie potrafił wykorzystywać decydujących sytuacji. Nikogo nie interesował fakt, że Bułgar z 12 bramkami był drugim strzelcem w zespole. Zarówno dziennikarze, jak i kibice, domagali się sprzedaży napastnika do innego klubu. Jedynie Sir Alex Ferguson cały czas bronił swojego zawodnika i przekonywał o nieprzeciętnych umiejętnościach swojego podopiecznego. Jego słowa znalazły odzwierciedlenie w kolejnych rozgrywkach, w których Dymitar rozegrał najlepszy sezon od czasu przyjścia na Old Trafford. Wszystko zaczęło się w meczu z Liverpoolem, w którym popisał się hat-trickiem. Warto podkreślić, że ostatni raz trzy razy bramkarza Liverpoolu zdołał pokonać w roku 1946 Stan Pearson. Nie bez echa przeszło pięć bramek zdobytych przeciwko Blackburn Rovers oraz trzy trafienia z Birmingham City. Ostatecznie z dwudziestoma golami wraz z Carlosem Tevezem, zdobył tytuł króla strzelców. Manchester United sięgnęli po tytuł mistrzowski, a na Dymitara Berbatowa tradycyjnie spadła fala krytyki. Pomimo tak świetnego sezonu, kibice w dalszym ciągu zarzucali mu zbyt dużą nonszalancję oraz brak strzelanych goli w meczach z najlepszymi zespołami. Wszyscy zapomnieli o jego fantastycznych występach, które czy tego chcieli, czy nie, w dużym stopniu przyczyniły się do tytułu mistrzowskiego.
W sezonie 2011/2012 do zespołu powrócił Danny Welbeck oraz pierwsze skrzypce grał Javier Hernández, więc za charyzmatycznym Bułgarem nikt nie tęsknił. Słabsza dyspozycja na początku rozgrywek, z króla strzelców zrobiła napastnika numer cztery. Czerwone Diabły grały jak natchnione, Wayne Rooney strzelał gol za golem, więc Berbatow musiał cierpliwie czekać na swoją szansę. Po fantastycznym początku sezonu zespół dopadł kryzys, którego uwieńczeniem było odpadnięcie z elitarnej Ligi Mistrzów. W rozgrywkach ligowych drużyna miała problem z strzeleniem więcej niż jednej bramki. W tym momencie Sir Alex postanowił odkurzyć zapomnianego Bułgara. Efekt? Z dziesięciu goli w dwóch ostatnich meczach, Dymitar strzelił cztery. O ile w spotkaniu z Fulham efektownym strzałem ustalił wynik rywalizacji, to przeciwko Wigan Athletic był „ojcem” wygranej Manchesteru United.
Krytyka stylu gry Berbatowa, chyba nigdy nie dobiegnie końca. Po każdym spotkaniu kibice będą narzekali na brak zaangażowania w grę obronną oraz mało ruchu bułgarskiego snajpera. Zanim zaczniemy pastwić się nad Dymitarem warto zadać sobie zasadnicze pytanie. Z czego rozliczany jest napastnik? Odpowiedź jest banalnie prosta, ze strzelanych bramek. A z tego obowiązku Dymitar Berbatow wywiązuje się jak nikt inny. Szansę na powiększenie dorobku strzeleckiego, będzie miał w najbliższą sobotę przeciwko Blackburn Rovers. Czy i tym razem pokusi się o kilka bramek?